środa, 24 sierpnia 2016

Rozdział VI

Zamknęłam oczy nie mogąc patrzeć jak lekarz reanimuje mojego przyjaciela. Po 15 minutach ciągłej walki o jego życie zaczynałam tracić nadzieję. Z każdą chwilą płakałam coraz bardziej.
- Oddycha! - usłyszałam głos mężczyzny, a mój płacz przerodził się w łzy radości. Nie wiem co bym zrobiła gdyby... Dobra nie ważne, przestań tak myśleć. Napisałam SMS'a do Lysandra, w końcu on o niczym nie wie.

Karetka zatrzymała się przed szpitalem, a tylne drzwi otworzyły się z hukiem. Ratownicy zawieźli chłopaka do budynku, a ja pobiegłam za nimi.
- Richard? Co z nim? - Podbiegł do nas lekarz.
- Potrącony przez samochód. Reanimowałem go w karetce, stracił dużo krwi.
- Na salę z nim, może mieć wylew - zarządził, po czym zwrócił się do mnie.
- Ile chłopak ma lat?
- Siedemnaście.
- Potrzebuję zgody rodzica na operację, jest nieletni. Możesz się z kimś skontaktować?
- On nie ma nikogo bliskiego - odpowiedziałam, a lekarz spojrzał na mnie ze smutkiem.
- Ech.. może nie jesteś z rodziny, ale skoro tu przyjechałaś musisz być mu bliska? Jeśli nie ma nikogo innego, to ciebie zapytam o zgodę.
- Niech pan po prostu nie pozwoli mu umrzeć - powiedziałam, na co mężczyzna przytaknął i pobiegł w stronę, w którą zabrano chłopaka. Usiadłam w poczekalni.

Po paru minutach zjawił się Lys. Zaczęłam mu opowiadać o całej sytuacji.
                                                                           [...]
- No ale jak to się w ogóle  stało, że on wybiegł na ulicę? - zapytał białowłosy.
- Znaliśmy się z Kastielem jeszcze w dzieciństwie, nie poznałam go, a on mnie. Za sprawą mojego brata Erica wszystko sobie wyjaśniliśmy. Kiedyś byliśmy bardzo blisko, ale Kas nagle wyjechał bez słowa. Bardzo za nim tęskniłam. Żałował, że mnie zranił, płakał i przepraszał. Nie zdążyłam nic powiedzieć, a on wybiegł z mieszkania i... - Nie zdołałam dokończyć. Po moich policzkach znów lały się strumienie łez. Lysander widząc w jakim jestem stanie, podszedł i mocno mnie przytulił. Po chwili ciszy postanowiliśmy pójść po coś do picia.

Usiedliśmy przy małym barze i zamówiliśmy sobie kawy. Chwilę ciszy przerwał mój dzwoniący telefon. ,Rozalia, - imię przyjaciółki pojawiło się na wyświetlaczu, odebrałam.
- Hej Nad jest sprawa.
- Hej Rozuś, o co chodzi?
- Lysiek wybiegł z domu i nie wiemy gdzie jest, a nie odbiera.
- Właśnie siedzi koło mnie i pije kawę.
- Jak to?! Gdzie?
- W szpitalu, Kastiel miał... wypadek.
- Co? Jaki wypadek? - sypała pytaniami.
- Ech... nie wytłumaczę ci przez telefon.
- Rozumiem, będę za jakieś pół godziny, papa.
- Pa. - Rozłączyłam się i spojrzałam na Lysandra.
- Roza do nas jedzie. Mogłeś im przynajmniej powiedzieć gdzie idziesz, martwili się.
- Przepraszam, od razu jak napisałaś to wybiegłem z domu - odpowiedział kończąc swoją kawę.

Wróciliśmy do poczekalni z nadzieją, że dostaniemy jakieś informacje na temat stanu przyjaciela, ale nikt nie chciał nam nic powiedzieć. Usiedliśmy na krzesełkach i czekaliśmy na pojawienie się Rozalii. Jakieś 20 minut później zjawiła się wraz z Leo. Wytłumaczyłam im wszystko od samego początku. Lysander cały czas siedział cicho i tępo patrzył w podłogę. Roza chodziła nerwowo w kółko co chwila zadając mi pytania, a Leight opierał się o ścianę. Chwilę później zza drzwi wyszedł lekarz, a my wręcz się na niego rzuciliśmy.
- Co z nim? - zapytałam.
- Chodźmy do mojego gabinetu, tam porozmawiamy na spokojnie - powiedział. po czym udaliśmy się za nim. Po chwili mężczyzna otworzył granatowe drzwi, a naszym oczom ukazał się mały. schludny pokoik z biurkiem na środku i paroma fotelami.
- Siadajcie. - wskazał na fotele, a sam usiadł na swoim miejscu. - Sytuacja chłopaka była na prawdę ciężka, gdyby nie szybkie wezwanie karetki, prawdopodobnie by tego nie przeżył. Zatamowaliśmy wylew, jednak stracił bardzo dużo krwi. Na dodatek połamał kilka żeber. Ale jest jeszcze jedna sprawa - spojrzał na mnie. - Ty byłaś na miejscu wypadku i wiesz, że kierowca zbiegł z miejsca wrażenia. Nie został jeszcze złapany. Widziałaś co to był za samochód?
- Czerwony citroen, nie zapamiętałam numeru rejestracyjnego, ale był z Paryża - powiedziałam.
- Kiedy będziemy mogli odwiedzić przyjaciela? - wtrącił białowłosy.
- Jutro po porannym obchodzie, między godziną dziesiątą, a osiemnastą. - odpowiedział lekarz. Podziękowaliśmy za informacje i wyszliśmy na korytarz. Zegar wskazywał 2:17 w nocy.
Wszyscy ruszyliśmy w stronę wyjścia.

- No to cześć. - Już miałam ruszyć w swoją stronę, kiedy białowłosa złapała mnie za nadgarstek.
- A ty gdzie się wybierasz? Jest po drugiej, twój brat już pewnie śpi, a założę się, że nie masz przy sobie kluczy. Chodź, przenocujesz u nas.
- Nie chcę wam robić kłopotu.
- Nie ma problemu, założę się, że chłopaki nie mają nic przeciwko - spojrzała na nich a oni tylko przytaknęli.
- Dziękuję - przytuliłam dziewczynę.

- Witam w naszych skromnych progach. - Razem z Rozalią weszłam do mieszkania. Tak jak się spodziewałam, urządzone w stylu wiktoriańskim. Wszędzie czysto i przytulnie. Białowłosa pokazała mi cały parter, po czym zaprowadziła do swojej sypialni. Muszę przyznać byłam pod wrażeniem. Wszystko idealnie do siebie pasowało. Czerwone ściany i jasne panele. Dużo okien i śliczne dwuosobowe łóżko z ciemnego drewna na środku pokoju. Przy jednej ze ścian znajdowało się jeszcze biurko, a na przeciwległej ogromna szafa. Biorąc pod uwagę liczbę ubrań Rozalii, jej rozmiar nie powinien mnie wcale dziwić. Koło szafy znajdowało się przejście do małej łazienki, a na przeciwko wejścia do pokoju, szklane drzwi prowadzące na balkon.

- Idziesz zapalić? - zapytała białowłosa.
- Pewnie. - Wyszłyśmy na balkon. Dziewczyna wyciągnęła z kieszeni paczkę papierosów i poczęstowała mnie jednym. Oparłam się o barierkę i podziwiałam okolicę zaciągając się dymem. Po moich policzkach, już nie wiem który raz, zaczęły lecieć łzy.
- Nad, wszystko dobrze? - zapytała.
- Martwię się.
- Nie ma o co. Zobaczysz wszystko się ułoży. A teraz śmigaj do łazienki, zmyj te czarne smugi z policzków i nie płacz już więcej - uśmiechnęła się. Zrobiłam jak prosiła, wzięłam prysznic, następnie przebrałam się w koszulkę Rozy, którą dała mi jako piżamę i położyłam się koło niej na łóżku. Nie minęło dużo czasu, zanim moje powieki stały się ciężkie i oddałam się w ręce Morfeusza.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz